Co tam, Panie, w poetyce...
Karol Maliszewski



   ...wierszy najmłodszych poetów? O czym oni właściwie piszą, chociaż wiem, że pytanie powinno brzmieć ? jak piszą... Najmłodszy poeta ma lat szesnaście i za kilka dni zadebiutuje ciekawą książką w legnickiej serii Artura Burszty. Nazywa się Tobiasz Melanowski i jest wychowankiem mikołowskiego ?studium pisania poezji?. Profesorami w studium wykreowanym przez Tobiasza Melanowskiego wydają się być: Bohdan Zadura, Piotr Sommer, Andrzej Sosnowski. ?Studium?, które mam tu na myśli, jest w czymś w rodzaju intymnego laboratorium wczesnego osiągania dojrzałości poetyckiej. Do asystentów prowadzących zajęcia zaliczyłbym Martę Podgórnik, Krzysztofa Siwczyka, Macieja Meleckiego, Dariusza Sośnickiego, Marcina Sendeckiego. Młody poeta z Mikołowa uczęszcza także na dodatkowe korepetycje języka zachodniego. Wspomina coś o takich korepetytorach jak Ezra Pound czy Douglas Dunn, autor ?Wyprowadzki z Terry Street?.

    Czy to nie jest nudne? Ten typ naśladowania nie wydaje się już płodny? Ale zawsze jednak ciekawi, co szesnastolatek zrobi z Formą. Trzeba przyznać, że dużo robi. Nie jest tak bezkrytyczny i bezwolny, jakby się wstępnie mogło wydawać. Jest mimo wszystko prawdziwy, autentyczny i ironiczny względem siebie samego, siebie-figury powtarzającej gesty i rytuały starszych poetów. Jeżeli zaczyna się cytatem z Pounda, mówiącym o ?składaniu słów dla czworga?, to są tego jakieś konsekwencje. Po prostu czytelnik może nie załapać się na listę gości i tylko prześliznąć się po lekkich, dowcipnych westchnieniach licealisty. Znam tego rodzaju publiczność. Czekają na większą szansę. Na razie Tobiasz Melanowski daje ją wąskiej grupie odbiorców, ukształtowanych na wzorcach, o których wspominałem wcześniej.

    Gdzie umieścić najmłodszego polskiego poetę, w jakiej rówieśniczej konstelacji? Wydaje mi się, że w pewnym sensie wraca i staje się nośna dychotomia Jerzego Kwiatkowskiego: wizja kontra równanie. Z jednej strony swoisty nadrealizm, z drugiej kombinatoryka tekstowa, gry tekstowe (?frazeologiczne równanie?), młodzieżowa grypsera jako surowiec hermetycznego języka opisującego codzienność. Zdaję sobie sprawę, że są to  bardzo robocze określenia. Ale przecież nie trudno zauważyć, że nikt już z powagą nie podchodzi do bruLionowych wzorców opisywania codzienności. Mamy do czynienia raczej z czymś w rodzaju subtelnych pastiszów skostniałych schematów bruLionowego rytualizmu. Źródła owej polaryzacji tkwią w poetykach wykształconych w cieniu ?Nowego Nurtu? czyli już w połowie lat dziewięćdziesiątych, czego najlepszym przykładem jest wcześnie dojrzała twórczość Romana Honeta, wprowadzająca egzotyczny powiew surrealizmu do zastanego świata rzeczowego reporteryzmu lirycznego o o?harystycznym wydźwięku. Nazwisko to brzmi niczym symbol oznaczający rozległy nurt zrywania z konkretem, z poetyckim realizmem. Czytany ostatnio wiersz Tomasza Różyckiego, zatytułowany ?Lunar?, podsunął mi obrazowy schemat ?lunaryzmu?, techniki pisarskiej, wyobraźniowej dynamiki obracającej się wokół ciemnego centrum, sennej struktury wydarzeń... ?kiedy zaproszeni w ciemnościach czynią swoje nieme sztuki.? W wierszu tym pojawia się zwrot ?kocie akrobacje?, który również wydaje się bardzo trafną i nośną formułą na oznaczenie postawy ?otwartej do wewnątrz?, zwróconej w stronę ciemnej przestrzeni Nervala, Rimbauda, Reverdy?ego. Akrobacja ta to także szczególna zwinność, mistrzowski spryt, sprawność w zakresie generowania odwołań ogólnoliterackich i ogólnokulturowych. Ciemność, akrobacja, nieme sztuki w świetle księżyca. Trochę jak w niegdysiejszych wierszach Janusza Stycznia czy Urszuli Benki. Ta właśnie tradycja powróciła ze zdwojoną siłą i wyznacza teraz kierunek istotnych przemian, lecz nie czyni tego ? jak to się mówi ? z dobrodziejstwem inwentarza. Ów inwentarz jest na nowo pilnie czytany, skwapliwie inwentaryzowany. Do dorobku tej linii lirycznej podchodzi się wybiórczo i ze znawstwem. Przynajmniej tak czynią wykształceni romaniści, tacy jak Honet i Różycki. Oniryczne obrazy są przesiewane przez sito, monitorowane, są poddawane testom racjonalizującym, nie wierzy im się bezgraniczne. To jakaś nowa, jakby chłodniejsza i wyważona odmiana polskiego nadrealizmu. Nie jest już on może tak impulsywny i spazmatyczny, za to nabrał poloru błyskotliwości, celności, stał się intelektualny. To w istocie gry na kanwie, na materiale podsuwanym przez historię literatury. Mam wrażenie, że nie dochodzi tu do wcielenia, do utożsamienia, tak jakby zbyt duża samoświadomość liryków-erudytów nie pozwalała na to. Oto pewnej grupie młodych poetów fantasmagoryczna i oniryczna tradycja romańska wydała się nagle bliska. Wyłamali się tym samym z kręgu anglosaskich wzorców poezji rzeczy i konkretu albo też w indywidualnych przypadkach nadali jej nieco inny sens, wpisali w kontekst innej odpowiedzialności za słowo. Poddali ją oglądowi swobodnej wizji poetyckiej, wolnej grze skojarzeń odnajdującej w starych ? na nowo zestawianych i powoływanych ? toposach możliwość wolności, rodzaj ucieczki od dosłowności. ?Dobranoc, słodkie miasto, skoro śpią już, którzy/ na dachach czynią swoje kocie akrobacje/ i których w saku mają księżycowe nici.?

    Najbardziej skrajną i niepodległą realizację tego typu postawy dostrzegam w poezji Bartłomieja Majzla, ocierającej się o organiczną ciemność, psychiczną zagadkę, surrealizm tragiczny. To w efekcie tworzy oryginalny i z daleka rozpoznawalny język. Nie wiem, czy stworzony kosztem czającego się za słowami obłędu, czy zaistniały tylko w ramach zimnej i wyrachowanej konstrukcji. Jego bogactwo (szczególnie w ostatniej książce), wirtuozeria użytych zakresów przebiega od klimatów kliniczno-psychiatrycznych do - że tak powiem - jaskiniowo-korzennych, od idiomu sportowego do quasi-sakralnego, od robactwa i pleśni do polnego wiatru i światła nad górami. Te wiersze mają dla mnie ogromną wartość, utwierdzając w przekonaniu, że jest jakaś inna droga, że  poetycka duchowość naszych czasów ma jakiś  wariant niekomercyjny i ryzykowny, dramatycznie ludzki, szalony. Nie wszystko na sprzedaż, nie wszystko dla Nike czy innego Nobla...

    Na przeciwległym biegunie zdają się sytuować ?słoneczni chłopcy?; i właśnie tutaj widziałbym miejsce dla propozycji Tobiasza Melanowskiego. Bez zobowiązań rozgrywają swoją prywatność. Nie dla nich światło księżyca. Ich dramaty toczą się w słońcu, na głównym placu gwarnego miasta. ?Solarni? zaliczyli wszystkie fakultety w szkole języka poetyckiego ostatnich lat. Oczywiście, zdają sobie sprawę, kim był kiedyś Świetlicki, czytali również Podsiadłę. Kto wie jednak, czy nie ważniejsi są dla nich Foks i Jaworski. Dobrze znają Ślązaków, ze szczególnym wskazaniem na wczesnego Siwczyka, tego z epoki ?Dzikich dzieci?. Podziwiają Tkaczyszyna-Dyckiego. Śledzą poetyckie postępy ?lunarnych?, nawet im życzą dużo zdrowia psychicznego w owych labiryntach i ciemnościach. Są świadomi odległego promieniowania dwóch Wielkich Źródeł Prądu, Zadury i Sosnowskiego. Znają siłę tego promieniowania w oryginalnych przeróbkach autorstwa Tomasza Majerana. Z ?postbruLionu? wybierają pewne fragmenty wierszy Grzebalskiego i Sośnickiego, szanują kpiarską postawę Wiedemanna. Są pastelowi i nieśmiali, ale określenie ?bez wyrazu? byłoby zbyt radykalne. Bywają dowcipni. W mistrzowski sposób opisują McDonaldsa. Na przykład Adam Pluszka. Jego bohater przypomina trochę bohatera poezji Tadeusza Dąbrowskiego.

    Są to duże, cholernie wrażliwe, dzieci, opowiadające z zapałem i pewnym zażenowaniem lirycznym (znać zmyślność w powściąganiu sentymentalizmu) o tatusiu i mamusi i jak to wtedy naprawdę było. Bardzo wzruszający eskapizm w głąb korzeni domu i rodziny, powrót do chłopaka, który się trochę maże nad albumem w kwiatki. Szkoła, klasa, koleżanki i koledzy z podwórka, pobyt na koloni letniej, dywagacje o ulubionym źrebaku dziadka, fantazje na tematy podrzucane przez sepiowe fotografie. U Pluszki bardziej niż u Dąbrowskiego nakłada się na te obrazki cień śmierci, pogrzebów, statecznych, patriarchalnych umierań potwierdzanych rodzinną tradycją. Choroby, przychodnie, szpitale, celebracja odwiedzin z kompotem śliwkowym w siatce. Pluszkowy opowiadacz wydaje się przez to bardziej doświadczony, ale nie zgorzkniały czy grzebiący się w jakichś melancholijnych wydzielinach kolejnej depresji. Lekcje, których mu udzieliły liczne stypy i udział w nich, nie poszły na marne. Nie wykreowały zbolałego metafizyka, kolejnego ?ubolewającego?. I to muszę przyznać najbardziej przypadło mi do smaku. Bo takie wesołe, takie ?czeskie?. Nie ubolewanie, a pokpiwanie, perlistość idiomu, pogodność i podkreślanie śmieszności w tragiczności, powabny stoicyzm, wręcz dzielność liryka z gracją muskającego eschatologiczne struny, uzwyczajnione już i oswojone. W tym Pluszka jest niezwykły, w biegłości prawie metafizycznej, w lekkości desperata, który potrafi zadrwić z poezji w ogóle (z życia i śmierci w całości, z całej możliwej oferty uniesień), jak i z postawy kaskadera w szczególe. Literat XXI wieku: trochę narcyz (lustra w różnych układach przywoływane tu z kokietującą samoświadomością), trochę ?voyeurysta? (w kapitalnie uchwyconej dialektyce sprzężeń: podglądający-podglądany), pastelowy cynik grający na nucie ?grzeczny chłopczyk doznaje wstrząsu i nic mu się nie dzieje, ale teraz dzielnie pisze ten wiersz?. Trochę twórca liryki środowiskowo-opisowej, gdzie ważną rolę odgrywają klimaty i grypsy pokoleniowe, śląskie, literacko-imprezowe i też już literacko-internetowe. Trochę piewca domowy i przedpokojowy; jego bohater to na razie kawaler ? niejeden tu scenariusz wydarzeń poetyckich odbija się od ścian ciepłego domu, ścian własnego pokoiku ?panieńskiego?, w którym czuje się niepotrzebny jak zepsuty Furby. Prócz Pluszki i Dąbrowskiego widziałbym tu jeszcze Pawła Sarnę, Wojciecha Brzoskę, Pawła Lekszyckiego, Jakuba Niklasińskiego, Marcina Ożoga. I cytat z tego ostatniego, z wiersza ?słoneczko późno dzisiaj wstało?: ?już późno, zaufaj/ swojemu ja, swojemu/ wewnętrznemu dziecku?.    

   


Od red.:

Karol Maliszewski

Urodził się w 1960 r. w Nowej Rudzie, gdzie mieszka do dzisiaj, pracując jako nauczyciel w szkole podstawowej. Pracuje dodatkowo w Kolegium Karkonoskim w Jeleniej Górze, wykładając współczesną literaturę polską. Poeta, prozaik, krytyk literacki. Opublikował siedem zbiorów wierszy " ostatnie to "Rocznik sześćdziesiąty grzebie w papierach", Warszawa 1996, "Rok w drodze", Wałbrzych 2000 i trzy książki prozatorskie " "Dziennik pozorny", Sopot 1997, "Próby życia", Kraków 1998, "Faramucha", Kraków 2001. W roku 1999 ukazała się jego książka krytycznoliteracka pt. "Nasi klasycyści, nasi barbarzyńcy", a ostatnio druga książka tego typu, zatytułowana "Zwierzę na J. Szkice o wierszach i ludziach". Stale współpracuje z kilkoma czasopismami literackimi. Jest laureatem nagród: im. Marka Jodłowskiego (1994), im. Barbary Sadowskiej (1997), im. Ryszarda Milczewskiego-Bruno (1999), im. Josepha Wittiga (2001), dwukrotnie nominowany do "Paszportu Polityki".