Wiersze
Karol Maliszewski




Zakwitnie kij w twej ręce

Zakwitnie kij w twej ręce tak będzie
oddychaj pełną piersią oddychaj
więcej wspomnień zabierzesz ze sobą
świeże pachnące kretowiska
wyrzucą z siebie krokusa łodyżkę
śnieżyczki wychyną zza kamieni
szlifowanych niegdyś przez potok
już w płuca nabierz trochę ziemi
i niech cię nie zaskoczą
sroki goniące się po niebie
obłoki skrzypiące na wietrze
(jak blaszane wota w kapliczce
bielonej ptasim łajnem)
zakwitnie wszystko bez ciebie
najwyższy wypuści cię z ręki
i powie l e ć a nie obnoś się
ze złamanym skrzydłem.


          ze zbioru "Młody poeta pyta o-"






Przez Słupiec płynie rzeka Dzik

Przez Słupiec płynie rzeka Dzik,
przez moje serce jeszcze dziksza
bardziej brudna. Osad lśni
w wierszach, w ustach dym
z hałdy nad miastem.
Daj mi znak, może kaszlnij,
zrozumiem, że cię tu tylko
ta jabłoń trzyma; dziadek
ją sadził w kącie podwórza.

Szczaw, co porasta stromą stronę
wzgórza, znika w pyskach koni
pasących się z namysłem
...i tną gzy. Chodzi po opłotkach
cień chmury rozdartej jak ty
albo schizofrenik. Następny człowiek umarł,
pogoda się nie zmieni. Weź gałąź
sosnową i połóż na ranę.

             ze zbioru "Młody poeta pyta o-"






* * *

Odkopcie go...
chciałbym strząsnąć robactwo
z jego garnituru w prążki,
podać mu rękę i powiedzieć "wstań
tato" Đ jak niegdyś, gdy wracał zalany
w trupa
i padał niedaleko naszych okien

chciałbym go sobie przypomnieć
z rozsypanych kości, z garsteczki prochu
ulepić figurkę na zboczu
góry, która go pochłania.


           ze zbioru "Młody poeta pyta o-"






U nas poezji nie prowadzą

Wyprawa do miasteczka,
do księgarni,
u nas poezji nie prowadzą
- a gdzie prowadzą?

tam i tam prowadzą.
Z powrotem
do pociągu.

Jadę (blady jak papier,
na którym notują się mijane
wsie, miasteczka; wszystko).

          ze zbioru "Rocznik sześćdziesiąty grzebie w papierach"






Lot

      Eli i Maćkowi Chlebickim

Absolwent filozofii... zostałem
świetlicowym w szkole
podstawowej (Ziemia
Kłodzka). Oto losy
człowiecze. Kadra jest młoda, dzieci
krzyczą. Nie wiem, czy mój
wystudiowany stoicyzm podoła.
Dzisiaj rozmawiałem z nimi
(IV b) o ziemi, matce
naszej - ile kto ma hektarów.
Nie taili. Potem wspomniałem
o trudzie rolnika, ale nie wiedzieli
o co mi chodzi. Dojeżdżająca młodzież
zbyt często (pod pretekstem
wyjścia do ubikacji) kieruje swe
kroki do pobliskiej lodziarni. Pan
dyrektor ze swego wysokiego okna
marszczy brew i grozi palcem. Salmonella,
sceptycyzm i brak kontaktu z prasą
literacką. Patrzę na park,
gdzie stadko młodych łabędzi
wzbija się do lotu...
mnie też o nic innego
kiedyś nie chodziło.

          1987

          ze zbioru "Rocznik sześćdziesiąty grzebie w papierach"






Będę przebywał jeszcze wtedy w Polsce

Przeczuwam wiersz który napiszę
w czterdziestym trzecim roku życia
już jego korzenie niesłyszalne we mnie
rozrastają się w mózgu tkanką
poematu Będę przebywał jeszcze wtedy
w Polsce z orłem w koronie prezydentem
dwuizbowym sejmem Będę w małym miasteczku
które kiedyś czeskie niemieckie
teraz polskie poetyckie
obrabiane słowem jak d y j a m e n t lśni
I Polska będzie rozbita na pięć
sześć wolnych republik
ja wśród śląskich poetów będę niczym
Anioł i żona mnie opuści
z kimś normalnym kto potrafi wyżywić rodzinę
i ma w sobie czułość nie zmarnowaną
przez dziesiątki wierszy a ja będę wtedy
jeszcze mniejszy bo chory na chorobę
nie oznakowaną kryptonimem chorobę
która zbawi świat cywilizację zetrze
i zacznie sposobić nowego człowieka
Będę przebywał jeszcze wtedy w Polsce
wiersze głosząc na wiecach w przejściach
podziemnych na wysypiskach śmieci
w schroniskach dla zwierząt
lecz klatki będą zapełnione ludźmi
Będę przebywał jeszcze wtedy w Polsce.

          30. 05. 1989
          ze zbioru "Rocznik sześćdziesiąty grzebie w papierach"







Starzy mężczyźni prowadzą rowery

Starzy mężczyźni prowadzą rowery
ty pośród listów
jak zeszłoroczny ptak w stosie liści
stwardniała gruda minionej przestrzeni
starzy mężczyźni prowadzą rowery
przez park pusty przez jałową mgłę
kaszel przebija włochate milczenie
róża kolce na zwiady wysyła
ku twarzom szorstkim zapatrzonym
we wzory na sukienkach żon tam
gdzieś w mijanej gęstwinie

Idą teraz żwirowym nasypem
wskakując niezdarnie na skrzypiące siodełka
widzę ich z pociągu
tutaj w szczerym polu
decyzje podejmuje ten w tłustym berecie
dokąd droga prowadzi

adejbożezdrowie
jadziemynaodpust
cojewbolichowie

Starzy mężczyźni prowadzą rowery
skrajem pola nieśmiało jakby resztką
należnego świata
i maleją oddalą szarpnięciem wagonu
ty kiwasz ręką
czy ja to czynię nie ma znaczenia
ani rozdwojenia

Starzy mężczyźni siedzą na kamieniach

          ze zbioru "Rocznik sześćdziesiąty grzebie w papierach"






To co kiedyś znaczyło

            Józefowi Baranowi


Siedziałem w ciemnościach
z nogami spuszczonymi w dół
który rósł
pogłębiał się z dnia na dzień
za sprawą niewidzialnych kopaczy

samotnie ptak jakiś
ścieżki wytyczał ponad dachami
drążył tunele w gęstym powietrzu
poważnie odprawiał mszę świtania

mnie już nie było w tym wszystkim
na próbę
tlen odjęto wyłączono światło
telefon miał czkawkę
kukał gdzieś za szafą

słyszałem widziałem
błyszczały sekundy
mogłem wyrwać sobie serce
wyjąć z marynarki
nikt by tego nie zauważył

sam siebie trącałem
jak zużyty trzewik

a potem był powrót
na łono ojczyzny w powszednim grymasie
w zamazane góry wielu znaczeń

lecz nie chciało już znaczyć
jak poprzednio znaczyło

siedziałem w ciemności
z nogami spuszczonymi w dół
i każdy oddech przywracał mnie światu

słyszałem widziałem
na okno powiedziałem okno
mówiłem śpiewałem
na stół powiedziałem stół
poczułem suche sutki w dłoni
z której wypadł długopis
zanurzyłem palce w czymś gorącym lepkim
zamknąwszy zeszyt

lecz nie chciało już znaczyć
to co kiedyś znaczyło

          ze zbioru "Rocznik sześćdziesiąty grzebie w papierach"






Skarpa

Szelest spadającego mięsa,
przechylona kanapka w żółte plamy,
pies. Szum nocy
za oknem, osocze aniołów ściągane
pospiesznie strzykawką, zygzakiem
burzy; rtęć w żyłach
i pod skrzydłami masło światła
rozrzucone nierówno
po wzgórzach, zieleni się hałda
pod skalpel; cięcie, grzmot Đ

-oto jest moja skarpa,
nieprzytomna jabłoń
i nieżywe jabłka (toczą się, toczą)

          ze zbioru "Rocznik sześćdziesiąty grzebie w papierach"






Jak księżyc

Znów krew w misce. Kiedy minął miesiąc?
Rozpięta bielizna kołysze się, koi mnie
widok muru z wyjętą znów cegłą.
Biaława kość świtu, długo ją ssały
bezdomne kundle, tłucze się w zaułku Đ
-co stąd, a co nie stąd,
jaki świat opiewać? Zerkać
na zegarek, patrzeć na termometr,
kpić z tutejszych chmur, ruin,
brzóz i kasztanów. Rzadko
skrzydło wzlatuje: wzgardliwe
wzruszenie ramion, rozgrzewa powietrze
regularne słońce; panika w oczach... jak-się-życ;
i znów krew, szybki oddech
paruje nad miastem, mgła z niedomówień,
ze wspólnych ust.

          ze zbioru "Rocznik sześćdziesiąty grzebie w papierach"






Zdania na wypadek śmierci

          Eli i Jurkowi Sołtyszczakom

Być ojcem i spokojnie rozmawiać z synem.
Doprowadzić córki do miejsca, skąd same ogarną
pozostałość życia.

Być synem i spokojnie rozmawiać z ojcem przez ścianę
z trawy, gliny, przez korzenie, kłącza.

Nie spodziewać się czegoś nadzwyczajnego,
bo wszystko jest nadzwyczajne.

Groby, grzbiety fal, grzywy koni,
kościany grzebień u twojej skroni.
Sukienka matki, i twoja. Szmer
spodni w szafie, jęk szuflad.

Błądzący oddech trafi na poetę lub szewca
jak Boehme; pozostawi oddźwięk.

Już trzeba wierzyć w coś niezniszczalnego.

          ze zbioru "Rok w drodze"






Sens (Ostrołęka)

          Piotrowi Matywieckiemu


Obudziłem się na granicy województw.
Zakopywano zwłoki sarny
i dano mi to oglądać przez ramię. We śnie
pisałem wiersze nie oglądając się
na D.Ś., M. G., na nikogo.
Teraz, przebudzony, budziłem niesmak
mieszając rzeczy, podnosząc sweter,
rozrzucone gazety.
Mówcie, co chcecie.
Zastanówcie się, co mówicie.
Dowolne nazwiska: kryją się w płytkich okopach sensu.
We śnie było lekko.
Zaraz potem jest lepko, butelka
po wódce na sąsiednim fotelu.
Brudni ludzie wysiedli w Pułtusku,
Ulewa chciała ich umyć, ale nie dała rady.
Jeden z dyskutantów miał rację.
Musiałem to przespać.
I kartkę przewróciła ciepła ręka
zza szyby, zza chmur podobnych do trumien.
Bóg chyba jest. Jak promień.
Tylko coś we mnie wyschło, w przerwie.
Tamtędy leje się woda, mówi kierowca.

          ze zbioru "Rok w drodze"






Tren

          Antoniemu Mackiewiczowi

Przebiera palcami ciemność
i pociera o pierścionek pełni
zastawiony w lombardzie uschłych olch;
miasteczka pełnią wartę tylko dla mnie,
połyka je horyzont, chłodzi wiatr.

Kobieta drzemie, a spod jej nóg
ucieka ziemia. Agresywny pot,
ale nawet mi nie staje;
robi się starzec ze mnie, powoli
smakuję ten chleb, niosę trumnę,

ocieram się o sąsiedni grób,
a potem przebieram palcami,
sypiąc na twoją twarz
kamyczki, muszelki, grudki. Ciemność
dnia.

          ze zbioru "Rok w drodze"







Jesteśmy

Jeszcze lokówka ciepła, rozrzucona bielizna,
nie wyłączone radio mówi,
że Okocim sześćdziesiąt. Stan wód
i uczuć, jak to w lutym.
Nadgryziona bułka, pomarszczony
dywan, okno mieni się nagłym
słońcem. Byłaś tu przed chwilą,
teraz jesteś w pracy.

Co uchyliłaś, zostanie uchylone.
We mnie mieni się przestrzeń,
wirują: śluz, ślina, sine krople
z sutek. To się chyba nazywa uśmiech losu.
Pojawił się wreszcie na twarzy, prysnął w okulary.
I zapach, smak tego, co się dzieje.
Jak młode zboże rozgryzane wolno.
Szum wokół nas; z gołębi, obłoków,
z płatków sadzy i skóry. Jesteśmy

jak niecierpliwe pukanie dzieci,
odwołane lekcje nieznośnej gramatyki.

          ze zbioru "Rok w drodze"






Głuchy czerwiec

          Iwonie i Antkowi


          "...żeby rzucać carmina w przestrzeń
          sakralnych jaskiń..."
           C. Miłosz

Kaplice jak ptactwo,
co obsiada miedze
i wydaje głuchy krzyk
słyszany przez nielicznych;
przez nielicznych tak bardzo.
Urodziłem się w okolicy pozbawionej
katedr - luster wyższej wiary,
pośród wzgórz kręcących się w kółko
nasiąkałem pustką, niedzielą
bez znaczeń. I teraz nie słyszę,
co w powietrzu drży
i dlaczego; za moja głuchotę pomódl się
czytelny, jasny i wytrwały.


          ze zbioru "Rok w drodze"



NOWE WIERSZE


Jeszcze wczoraj październik

                               B.Z.


Z grzybobrania wprost przeszli na groby,
pusty jest las, zarośla jak znicze
palą się, czerwienią, kruszą się na miedzach.
Ciepło, wciąż ciepło Đ w swetrach
na cmentarzach, koszą kozikami
niewidzialne chwasty; obok na barierce
niepotrzebna kurtka. Jestem tu, gdzie jestem,
grób zarósł, a samochód utknął Đ

nad lasem rozpaczliwe próby
zaistnienia słońca. Wiatr czuby
świerków przygina i ostrzy,
by niebo przybić do ziemi,
przywiązać.

(...)

Wspiął się i patrzy w bystrza Woliborki
pies wyrzucony wcześniej z samochodu Đ
czy widzi twarze, co przestały kochać,
może przyszłość świata, podkulony ogon Đ

samotny na wietrze, zjeżony,
przekrwiony jak oko,
którym widzi nurt Đ

bo jego rzeczy zostały pod wodą,
miał tam dokumenty,
smyczkę i kaganiec;
rzeka robi zdjęcia i podaje dalej Đ

wścieka się na pianę,
gryzie łańcuch brzegu.

*

To jest wiosna,
gdyby ktoś nie wiedział;
coraz więcej psów
wpatrzonych w ciemną wodę.






***

Jak igła do zszywania owiec
lśni w szronie wieża kościoła w Głuszycy

i są jagnięta na wzgórzach
zziębnięte, zdziwione.

Więc to ty jesteś świecie,
o którym tyle szeptano we krwi.

I trzeba skubać to szare, szkliste.
Białe strumykami w dół, będzie pluskać.

Czarne, okopcone sunie
po wiadukcie. Koń przejechał.

Skąd wiem, że koń? Każdy widzi
dwukółkę, bat, parujący asfalt.






Wygasić silnik, zatrzymać pęd

Jesteś rosą, którą chciałbym pić
z brudnych rąk tego świata;
jeśli masz na imię Ewa,
to znaczy, że można zacząć od nowa.

Mam przed sobą dwie drogi,
dopiero później zauważę trzecią Đ
przez rzekę. Jej szmer
narasta na kamiennym progu, krzyk Đ

gdzieś urywają się telefony, blokują łącza;
tu myszołów zapala i gasi
niebo w regularnych odstępach,
jak strażnik dróg;

słyszę szum, jestem w środku,
wodospad świata
dotyczy mnie bardzo,
obejmuje chłód.






(...)*

W pudełkach, w których mieszkam,
jest dużo zielska.
Skrzypią podłogi w pudełkach,
w których mieszkam.

Pudełko podwórka; i ktoś tam nosi
ciasne półbuty po mnie;
pudełko tarasu, jestem ubogi,
uboższy o dach nad głową.

Pudełko ulicy otwierane czule,
zamykane z drżeniem Đ
dziecięca twarz słońca zagląda
do królika w sianie, podsuwa mu liść.

W pudełku, w którym śpię,
są rośliny; najczęściej paprocie,
skrzypy odciśnięte w węglu,
jest pleśń od północnej strony

i mrowisko, co ogryza na kość.
A tamto pudełko to starość,
z pergaminu zsuwa się sznur
... rozwiń, rozwiń se

ostrożnie przymierzając
zmarszczki, brodę, żałość.
W pudełku życia na dnie
to, co ci pozostało.

          * dla Alka Radomskiego







Bez tytułu

Kiedy jedziesz, pchając widmo samego siebie
w pokrzywy, łopiany
i coś szamocze się w trawie aż po rdest,
ruch szprych jak metronom, i płoszy się rytm

wróbel, jaszczurka, szczur?

Kiedy przegrywasz, spóźniasz się na start,
potem tylko krążysz w formie opowieści,
zanurzasz się w trzecią burzę tego dnia
i suchy jest tylko liść nerwów, i spada na czoło

wróbel, jaszczurka, szczur?

(Kiedy wreszcie przyjdą spieniężyć dom,
w którym czekasz na "lepszą" przyszłość,
podejdź do okna, rozłóż ramiona,
wgarnij w siebie świat jaki jest,

wróbel, jaszczurka, szczur?)






Ostatni wiersz dla matki

             światło rdzy
             kryjesz ty


Rdza traw, ta rozpacz,
pod bukami przepaść;

przepaść rozpatrz
z góry, przyklaśnij do echa.

Tam przerzuca miasto
zmarłych, stąd światło

na wzgórzach; rozrasta się
cmentarz, rozpycha

jak nowotwór; grząskie pola
równa spychacz,

potwór w snach dziecka;
mamo, pamiętasz

mnie z tamtych przerażeń;
iść na swój grób trzeba odważnie






Z Wrocławia

          Jackowi Łukasiewiczowi
          w drodze z-


Czarny płomień w dębowe zarośla
uderzył, odskoczył i wiem, że tam jest

Ślęża, zapowiedź moich stron;
smugi soli na szosie

po gwałtownej zimie.
I człowiek w półmroku "nic

go nie powstrzymie", skostniał,
ale macha jak jakiś skrzydlaty

(wiatrak, anioł), "by spojrzeć rodzinie
wiesz pan ostatni raz, a potem

w dębowe znaczy się ubranie";
a mnie jakby czarny płomień

uderzył, odskoczył, kim ja
w tym karawanie; Charonie,

podaj dalej i oducz powietrza.
"Jak ją wyściskam będzie ona letsza".






To są Góry Sowie


To są Góry Sowie
(nazwa taka sobie,
wykradziona Niemcom),

a to jestem ja, napis,
rysa uczyniona gnejsom.
But chrzęści na żwirze.

Tak jest, gdy człowiekiem
kołysze bezmiar wód
i nie może dosłyszeć,
co się mówi zza krat;
tylko szum i mgła.

Mgła pachnie kartofliskiem,
wiatr kieruje wszystkiem;
i nie mogę zawisnąć,
nie mogę zachłysnąć

jak ptak, jastrząb księżyca,
co jeszcze dzisiaj zachwyca,
jutro z pierwszym mrozem
zaczną go przeklinać.

Idziesz, opisujesz.
Nikt tego nie czyta.





(dwa teksty z ostatniej chwili)




Miłość

Cichutko, pod chustką, fuck you pokazuje,
bo nie wie, czy ją rzuci, czy zostawi
w niesławie, w glorii prawa
jak w serialu, sąsiedztwie i licznych przykładach;

złota jesień, pani matka, liście roni
z przepastnego brzucha,
on udaje, że słucha,
że czyta ten szelest
tylko dla niej, spóźnione astry
przyniesie jak kiedyś, w narzeczeństwie,

ona palce pręży, wysuwa paznokcie;
dobrze mieć widok
na publiczne przedszkole, życie
się odtwarza w zmąconych obrazkach.

Kurtyna deszczu ucina rozmowę,
zagania aktorów pod daszek z przeplotnią.






Piosenka z września

W tych dniach ucieczki Boga
na chmurach tłustych, ołowianych,
gdy świat w obręczach tęcz
wił się cichutko, bez zbędnych burz;
długo widziano tylną straż
na białych osłach, w kłębach par.

Bóg pono uciekł na południe;
tutaj pozostał smętny namiot,
cyrkowa buda pełna szpar;
w prześwity ktoś monstrancję pcha
i słychać tupot, równy krok
smutnych, poważnych września dni.

A to jest deszcz, jesień po trochu
rozdawać chce perkale szarug;
przypatrz się Bogu, czy jeszcze jest
na obrazkach, odpustach, w rękach staruch;
czy jeszcze tęczuje cud w kałuży,
czy żyć się da w ciemności dłużej.




Od red.:

Karol Maliszewski

Urodził się w 1960 r. w Nowej Rudzie, gdzie mieszka do dzisiaj, pracując jako nauczyciel w szkole podstawowej. Pracuje dodatkowo w Kolegium Karkonoskim w Jeleniej Górze, wykładając współczesną literaturę polską. Poeta, prozaik, krytyk literacki. Opublikował siedem zbiorów wierszy " ostatnie to "Rocznik sześćdziesiąty grzebie w papierach", Warszawa 1996, "Rok w drodze", Wałbrzych 2000 i trzy książki prozatorskie " "Dziennik pozorny", Sopot 1997, "Próby życia", Kraków 1998, "Faramucha", Kraków 2001. W roku 1999 ukazała się jego książka krytycznoliteracka pt. "Nasi klasycyści, nasi barbarzyńcy", a ostatnio druga książka tego typu, zatytułowana "Zwierzę na J. Szkice o wierszach i ludziach". Stale współpracuje z kilkoma czasopismami literackimi. Jest laureatem nagród: im. Marka Jodłowskiego (1994), im. Barbary Sadowskiej (1997), im. Ryszarda Milczewskiego-Bruno (1999), im. Josepha Wittiga (2001), dwukrotnie nominowany do "Paszportu Polityki".